Ostatni dzień nad Nerem [Dzień 5]
W środę skończyliśmy pierwszy etap wyprawy czyli spływ Nerem. Pożegnaliśmy naszą łódzką rzekę już na terenie województwa wielkopolskiego. I zamieniliśmy krótkie kajaki na dłuższe, wyprawowe. Płynięcie Nerem na całej długości od Łodzi blisko 100 kilometrów – przypominało momentami jazdę kolejką górską. Były momenty przerażenia, ale były też piękne widoki i spokój przez dłuższą chwilę. Ostatni dzień wynagrodził cały ten trud.
Ostatnia przeszkoda
Po bardzo zimnej nocy (-7 stopni Celsjusza) za to ciepłej gościnie (nocleg w Dworku w Parskach u dziedzica rodu Kretkowskich) znaleźliśmy nasze kajaki nieco skute lodem… Dzięki porannemu Słońcu wszystko szybko wróciło do normy. Wyruszyliśmy w stronę ostatniej przeszkody – tak, brzmi niewiarygodnie – ostatniego jazu na Nerze. Była to zatem ostatnia przenoska. Dalej Ner momentami wręcz stawał się nudny, monotonny, przypominając na długości kilkunastu kilometrów raczej kanał melioracyjny niż wcześniejszą zadziorną rzekę. Jednym słowem Ner potrafi zaskakiwać 😉


Przyroda, ach przyroda
Przyroda zdecydowanie się budzi do życia – to było wczoraj odczuwalne. Pomimo szalonej pogody trwa wiosna 🙂 Po drodze minęliśmy setki kaczek podrywających się do lotu z sitowia. Napotkaliśmy też kilkakrotnie żurawie. Znów było widać wiele efektów obecności bobrów: ich budowle, nadgryzione drzewa… Niestety już po przekroczeniu granicy województwa łódzkiego było też widać ślady myśliwych – wzdłuż rzeki stoją bowiem liczne ambony…


Pierwsza przystań
Dłuższy postój zrobiliśmy sobie już w miejscowości Dąbie. Kto jeździ autostradą A2 z Łodzi do Poznania ten pewnie kojarzy tę nazwę zjazdu. W malutkiej, ale sympatycznej i przede wszystkim pierwszej (i ostatniej) przystani na rzece Ner zatrzymaliśmy się na ciepły posiłek. Przygotowała go w warunkach polowych nasza Prezeska Klubu – Agnieszka Szulc.


600 lecie
Na przystani na chwilę odwiedził nas Pan Marek Kosmalski aby uścisnąć nam dłoń – człowiek, który dzień wcześniej robił nam zdjęcia z lądu i obserwował z uwagą nasze poczynania. Tu też doszło do całkiem przypadkowego spotkania z … burmistrzem Dąbia – Panem Tomaszem Ludwickim, który przyjechał obejrzeć efekt drobnych prac remontowych pomostu. Kiedy burmistrz zapytał z jakiej okazji płyniemy – usłyszał o 600-tnych urodzinach Łodzi. Okazało się, że Dąbie w tym roku obchodzi … 600 lecie swojego istnienia 🙂 Obchody rocznicy przypadną na 22 września czyli dwa miesiące później niż w przypadku Łodzi. Oczywiście zaprosiliśmy burmistrza do Łodzi!

Życie na Nerze
Od Dąbia wróciła nam wiara, że na Nerze może odrodzić się turystyka. Przy brzegach jest sporo dobrych miejsc postojowych, a także biwakowych. Spotkaliśmy nawet jednego wędkarza, znaleźliśmy jedną łódź na brzegu i słyszeliśmy, że czasem pływają tędy nawet kajakarze z Wielkopolski. Jednak na całej długości Neru nie widzieliśmy ani jednego znaku żeglugowego…

Ujście Neru do Warty
Przed samym ujściem nurt Neru mocno zwalnia i a jego wody rozlewają dość szeroko na kilkadziesiąt metrów. Teren wokół jest bardzo podmokły – dużo tu ptaków. Nam towarzyszyły łabędzie, które cały czas przez 2,5 kilometra płynęły przed nami jakby odprowadzając nas na miejsce, gdzie obie rzeki łączą się w jedną. Przed ujściem utworzyliśmy tratwę z sześciu kajaków i w siedem osób (dziś też płynęła jedna klubowa „dwójka”) wpłynęliśmy do Rzeki Warta. Był z nami Mariusz, uczestnik wyprawy, który przyłączył się do nas i już płynął raz z nami jeden odcinek.




Agroturystyka, której jeszcze nie ma (ale będzie)
Gdy dotarliśmy na metę w Powierciu (wieś Zawadka nie istnieje choć tablica owszem ;-)) po 36 kilometrach płynięcia – czekali na nas gospodarze – Państwo Sulińscy. Ich dzieci: Marek i Karolina koniecznie chciały zobaczyć kajaki i kajakarzy. Czekało na nas też rozpalone ognisko – pierwszy ogień pod gołym niebem na wyprawie. Siedzieliśmy przy nim rozmawiając pod gwiazdami w towarzystwie Księżyca w pełni. Gospodarze domu Powiercie 93 zaoferowali nam nocleg w powstającej agroturystyce pięknie położonej nad warciańskimi łąkami. Mamy nadzieję, że jeszcze tu kiedyś wrócimy. I że będzie to najlepsza agroturystyka w okolicy. Bo Państwo Sulińscy są przemili i bardzo gościnni.

Kolejny super opis.
Kolejne kilometry w rękach,
a piszesz o tym tak lekko.
Nic nie boli? Ja ręce jeszcze czuje, a tylko jeden dzień z Wami wiosłowałam.
Potem pół dnia odespałam, a Wy w tym czasie kolejne kilometry na wiośle…
Wspaniale,że wspomniałeś o wsparciu z brzegu. Aga (a czasem Sadza, gdy Aga na wodzie) w busie czuwa przecież nad Wami całą drogę i czeka na Was na postojach i kolejnych mostach. Jest z Wami i w słońce i w deszcz.
To ważne móc płynąć ,,na pusto” wiedząc, że suche ciuchy bezpiecznie jadą w busie. No i Bociek czuwa z Łodzi- pilnuje by żaden uczestnik nie zginął, by każdy kto rusza miał kajak- wszyscy w Excel zarejestrowani- spróbuj się bez tego dołaczyć to Ciebie i tak wytopi i sprowadzi na dobrą drogę….
Jurek z Lucyną dowieźli kajaki na podmiankę przyczepką. Zmiana charakteru rzeki to oczywiście zmiana kajaków.
Wielkie wyzwanie, super przygoda.
Zaangażowanie, zapał, kawał serducha włożone. Szacun dla Was.
Jest dobrze. Dokucza wyłącznie zimno. Dziś w nocy było trochę cieplej, bo tylko -3. Dzięki za miłe słowa. Trzymaj kciuki za nas!